czym jest solidarność?

    Słowem solidarność posługujemy się w mowie potocznej i nic w tym dziwnego, gdyż na co dzień jest dla nas w pełni zrozumiałe, a nawet oczywiste. Trudności zaczynają się gdy próbujemy je doprecyzować lub dookreślić, co się w nim zawiera, a co poza nie wykracza. Gdy spróbujemy zdefiniować „solidarność”, niejedno z nas zda sobie sprawę, że w ogóle nie wie, co ten termin określa. Przeczuwamy, że jest to coś związanego z empatią, dobroczynnością, miłosierdziem, altruizmem, ale czy na pewno ten ciąg skojarzeń nie wyprowadza nas na manowce i nie zasłania istoty zjawiska jakim jest solidarność. Przecież solidaryzując się z kimś, nie czujemy się wcale altruistami, czy dobroczyńcami. Być może nie powinniśmy się tak czuć chcąc się nią wykazać. Ktoś mógłby zapytać: a dlaczego? Filozof zapewne odpowie, że solidarność wymaga relacji równoważności, zamiast hierarchiczności, która pojawia się zarówno w dobroczynności, jak i związanym z nią altruizmie. Przecież by dobroczyńca dobrze komuś uczynił, musi mieć więcej niż ten, któremu pomaga oddając posiadane dobra, musi zatem być nadrzędny wobec obdarowywanego, czy to w hierarchii społecznej, zawodowej, uposażeniu majątkowym, zasobach intelektualnych lub kompetencjach. Zatem, w powyższym przypadku, nie mamy do czynienia z relacją równości, bycia na tym samym poziomie posiadania, wykształcenia, pochodzenia, czy okoliczności życiowych, w których się znajdujemy. Natomiast prof. Marcin Król uważał, że „solidarność to forma wzajemności w ludzkich stosunkach, oparta nie na interesie, lecz na poczuciu wspólnoty”. Wiązał ją także z zaufaniem, niezbędnym również w demokracji. Stwierdzał wręcz: „solidarność to wspólnota zaufania”.
     Jednak zostawmy solidarność we wspólnocie demokratycznej, gdyż interesuje nas głębszy poziom idei solidarności, ten który funkcjonuje nie tylko w społeczeństwach państw liberalnych. Nas interesuje samo zjawisko, które przecież możemy nazwać solidarnością nawet w kontekście pozbawionym znamion społeczności. Bowiem możemy solidaryzować się z kimś, kogo nie znamy i kto mieszka na przeciwnym krańcu kuli ziemskiej. Co więcej, możemy jako ludzie solidaryzować się ze zwierzęciem nieludzkim, jako istoty biologiczne, ze sztuczną inteligencją w opałach, jako dorośli z dzieckiem, jako kobiety z mężczyzną. Czy powinniśmy zatem założyć, że wszyscy wyżej wymienieni, nawet Inni i Obcy, należą do tej samej ogólnoświatowej wspólnoty istot powołanych do życia na tej samej planecie? Dobre pytanie, ale rozważania nad globalną wspólnotą nie są sednem problemu związanego z solidarnością.
     Nawet zakładając myślenie o życiu w jednej wspólnocie z wszystkimi istotami istniejącymi na Ziemi, gdy myślimy o solidarności z kimś z przeciwnego jej krańca, nie myślimy w pierwszym momencie aktu solidaryzowania się z nim, że ten ktoś przynależy do naszej wspólnoty. Wręcz przeciwnie, możemy posiadać przekonanie, że ten ktoś jest dla nas Obcy, odległy, nie zetkniemy się z nim na żadnej płaszczyźnie naszego życia, ale mimo wszystko odczuwamy pełne zrozumienie położenia w jakim się znalazł, czujemy, co my byśmy czuli będąc w jego sytuacji. Wydaje się to sednem istoty solidarności, ale przecież opisaliśmy tu nic innego niż empatię. Dlaczego zatem w pewnych sytuacjach mówimy o empatii a w pewnych o solidarności?
     Co może różnicować te dwa zgoła odrębne zjawiska? Czy fakt, że empatią możemy wykazywać się prywatnie, a solidarność demonstrujemy publicznie? Przecież gdy wykonujemy gest solidarności wobec danej grupy lub obiektu, rozumiemy, że musimy ostentacyjnie stanąć po ich stronie. Musi się to odbyć publicznie, czyli nasza deklaracja wsparcia musi wyjść poza zacisze domowe, nawet nie dla pociągnięcia realnej, wydarzającej się zmiany losu obiektu, z którym się solidaryzujemy, która jest tylko jednym z celów naszego czynu, ale chociażby dla wsparcia moralnego. Ale kogo wspieramy? Czy zawsze tylko obiekt, z którym się solidaryzujemy, grupę ludzi, zwierząt? Niekoniecznie, gdyż zwierzę nawet nie dowie się o naszym akcie wsparcia w ramach publicznej demonstracji na rzecz praw zwierząt. Czy solidaryzując się z kimś na łamach mediów społecznościowych, rzeczywiście to jedno wsparcie więcej poprawi czyjeś samopoczucie? Raczej nie. Czy może okazać się więc, że wspieramy samych siebie? Dlaczego nie? Przecież nasz akt solidarności wypływa z wewnętrznej (przeważnie) potrzeby zajęcia stanowiska w zastanej sytuacji. Ale dlaczego w praktyce musimy wyrazić sprzeciw wobec cudzej krzywdy publicznie? Ponieważ decyzja o byciu solidarnym z kimś, w rzeczy samej nadaje nam tożsamość. Innymi słowy upodmiotawia, jest w pewnym sensie czynem performatywnym, czyli stwarzającym daną rzeczywistość. Stwarzającym nas jako zdefiniowanych w przekonaniach, przyjmujących daną optykę widzenia świata, z którą wiąże się konkretna postawa życiowa.
     Podsumowując, podejmując decyzję o solidaryzowaniu się z kimś w danym położeniu, nie dokonujemy aktu altruizmu, naszym celem nie jest jedynie pomoc drugiemu, lecz swoją postawą afirmujemy obraną wizję świata. Deklarujemy przynależność do pewnego rodzaju przekonań, posiadania światopoglądu zgodnego z naszym solidarnościowym czynem. Definiujemy w ten sposób siebie jako podmiot, a co za tym idzie, deklarujemy zajęcia określonego miejsca w tyglu społecznym.