co filozofowie wiedzą
o solidarności
Od zarania klasycznej kultury europejskiej, kwestia relacji międzyludzkich w zorganizowanych wspólnotach, była przedmiotem dociekań filozofów, poetów, usta-wodawców i historyków. Pierwsi z nich swoje rozważania prowadzili na gruncie ety-ki, filozofii polityki, ekonomii, a nawet retoryki. Wiemy skądinąd, że od samego po-czątku stanowiska myślicieli nie były jednomyślne, co samo w sobie każe nam po-dejrzewać, że wnioski, do jakich dochodzili, wynikały z przyjmowania odmiennych przesłanek dotyczących natury ludzkiej, wizji państwa, lecz także własnych do-świadczeń życiowych i pozycji społecznej. Nie inaczej było w epokach później-szych. Przeciwnie, wraz z postępem czasu, pojawianiem się nowych nurtów myślo-wych, wpływów kultur pozaeuropejskich, w tym arabskiej i judeochrześcijańskiej, problem relacji i więzi międzyludzkich stawał się bardziej złożony. Siłą rzeczy rów-nież na gruncie filozofii pojawiały się nowe szkoły, nowe idee i koncepcje, których nie sposób było ze sobą uzgodnić. Jednak dopiero w epoce nowożytnej nastąpiła prawdziwa eksplozja nowych idei, uwarunkowanych odkryciami geograficznymi, początkami badań naukowych i przemianami społecznymi i politycznymi.
Być może nigdy wcześniej kwestia więzi i relacji społecznych, ich źródeł, dynamiki i trwałości nie była tak paląca. Wojny religijne, coraz głębsze podziały społeczne pomiędzy przedstawicielami starego porządku a mieszczaństwem, pogłębia-jące się dysproporcje między klasami społecznymi, wreszcie pojawianie się nowych grup i klas społecznych, związane z początkami epoki przemysłowej i kryzysami jakie wywoływała, unaoczniały wyraźnie, że zrozumienie spoiwa społecznego stało się kwestią ważną, być może najważniejszą.
Co jednak ciekawe, o ile problem egoizmu był obecny w rozważaniach filozo-ficznych od samego ich początku i został całkiem solidnie i wszechstronnie „opra-cowany”, o tyle kwestię solidarności odnajdywać można w zasadzie jedynie między wierszami traktatów filozoficznych. Platon pisał wprost o tym, że zbudowanie pań-stwa doskonałego zakłada usunięcie źródeł egoizmu. Arystoteles krytykował w swych dziełach zarówno oligarchię jak i demokrację, wskazując że egoizm – mniej-szości w pierwszym przypadku oraz większości w drugim – sprawia iż są one nie-sprawiedliwe i chwiejne. Św. Tomasz z Akwinu konstatował, że egoizm jest grze-chem, sprzecznym w prawem natury. Nowożytni myśliciele, tacy jak Machiavelli, Hobbes, Locke, i wielu innych, upatrywali w egoizmie główny motyw ludzkiego po-stępowania, chociaż nie wszyscy z nich oceniali go negatywnie pod względem mo-ralnym i politycznym. Niemniej niezależnie od tego, jak oceniany był egoizm, jest on obecny w całej historii filozofii, jako niezmienny element natury ludzkiej, jako wada moralna, grzech lub jako negatywny punkt odniesienia i przeszkoda do pokonania na drodze do królestwa wolności, parafrazując Kanta.
Przypadek solidarności jest inny. Na pierwszy rzut oka, można by odnieść wrażenie, że filozofowie nie traktowali jej jako interesującego i ważnego przedmiotu refleksji. Choć można założyć hipotezę odmienną – być może zjawisko solidarności uznawali za rzecz na tyle oczywistą, że uchodziła ich uwadze, niczym aksjomat przy-jęty na zasadzie oczywistości. By nieco uporządkować dotychczasowe rozważania, powołamy się na dwójkę autorów, którzy dokonali pewnej systematyzacji problema-tyki solidarności. Pierwszym z nich jest Durkheim, drugą zaś Ossowska.
Durkheim jest autorem klasycznego już podziału na solidarność mechaniczną i organiczną. Pierwsza z nich charakteryzować ma wspólnoty pierwotne, których członków spaja identyczny sposób myślenia i działania, wspólna wiara i styl życia. Oczywiście, „społeczeństwo pierwotne” to termin nieostry. Można go doprecyzować wskazując, że tego typu wspólnoty nie wymagają wyspecjalizowanego podziału pra-cy. Drugi typ solidarności Durkheim nazwał organiczną. Ta z kolei budować ma więzi pomiędzy członkami społeczeństw wyżej rozwiniętych, w których występuje podział pracy, który sprawia, że jednostki pozostają w silnej zależności od siebie nawzajem i są zmuszone do współpracy. Teoria Durkheima wymaga jednak pewnego komenta-rza. Łatwo możemy dostrzec różnicę między, przykładowo, koczowniczym plemie-niem zbieraczy-myśliwych, a współczesnym zachodnim społeczeństwem. W pierw-szym przypadku mamy do czynienia z grupą, której członkowie wykonują identycz-ną pracę, w identyczny sposób, posługując się identycznymi narzędziami. Więzi w tej grupie nie są uwarunkowane podziałem pracy lecz tym, że jej członkowie są iden-tyczni pod każdym względem. Solidarność między nimi wynika ze wzajemnego utożsamienia z kimś takim samym jak ja, z kim dzielę wspólnotę losu. W drugim przypadku mamy do czynienia z sytuacją zgoła odmienną. W rozwiniętym społe-czeństwie występują widoczne różnice między jego członkami. Nie spaja ich wspól-na wiara, przekonania, sposób życia, wyobraźnia. Dzielą ich różnice ekonomiczne, edukacyjne i miejsce zamieszkania. Łączy ich jednak wzajemna zależność wynikają-ca z tego, że żaden z nich nie jest samowystarczalny. Wszyscy są uzależnieni od efektów pracy reszty społeczeństwa.
Jednakże pomiędzy tymi dwoma rodzajami społeczeństw istnieją typy pośred-nie. Jeśli wyobrazimy sobie średniowieczną, wiejską społeczność, dostrzeżemy w niej zarówno poszczególne rodziny, które pozostają w dużym stopniu samowystar-czalne, lecz również specjalistów parających się fachem, takich jak kowale czy cie-śle, od którego uzależnieni są wszyscy pozostali członkowie społeczności. W rze-czywistości, na kolejnych etapach rozwoju społeczeństw, należy mówić raczej o tym jak blisko pozostają w stosunku do obu podstawowych typów.
Klasyfikację Durkheima uzupełnimy bardzo trafną uwagą Ossowskiej: „Soli-darność jest cnotą przynależną do dwóch dziedzin: do prakseologii i do etyki. Gdy na nią patrzymy jak na dyspozycję prowadzącą do skutecznie do realizacji stawia-nych sobie celów, jesteśmy na gruncie prakseologii. Gdy cenimy ją jako siłę jedno-czącą ludzi, jesteśmy na gruncie etyki” . Można przyjąć, że z punktu widzenia prak-seologii, czyli teorii skutecznego działania, mówimy o solidarności organicznej, jak nazywał ją Durkheim, zatem tego rodzaju więzi, które charakteryzują rozwinięte spo-łeczeństwa. Jeśli chcę skutecznie osiągać swoje cele życiowe, jestem uzależniony od współpracy ze strony innych członków społeczeństwa. Solidaryzuję się z nimi, od-czuwam wobec nich pewne zobowiązanie, ponieważ są, w pewnym sensie, warun-kiem niezbędnym dla moich istotnych planów życiowych. Łatwo możemy wyobrazić sobie, że jeśli przedstawiciele świata mediów wchodzą w spór władzami państwo-wymi, wówczas ta część społeczeństwa, dla której nieskrępowany dostęp do infor-macji stanowi istotny warunek poczucia bezpieczeństwa, będzie się solidaryzowała i wspierała środowisko dziennikarskie. Gdy zaś pielęgniarki znajdą się w sporze z dy-rekcją szpitala, wówczas przedstawiciele współzależnych zawodów medycznych staną po ich stronie, świadomi, że bez personelu pielęgniarskiego nie będą w stanie wykonywać fachowo swojej pracy.
Zgoła inaczej przedstawia się solidarność z perspektywy etycznej. Tutaj chęć niesienia pomocy, wsparcia, oparta jest na innych podstawach – na głębokim przy-wiązaniu do pewnych wartości i postaw. Oczywiście, już na wstępie pojawia się pro-blem związany z tym, że nie wszyscy w równym stopniu cenimy sobie te same warto-ści. Nie zawsze również potrafimy w sposób jednoznaczny i pozbawiony wątpliwości ocenić sytuację lub postępowanie drugiego człowieka. Z drugiej strony, zgadzamy się, w zasadzie bez wyjątku, że odwaga, lojalność, uczciwość, szacunek do drugiej osoby, prawdomówność, są cechami pożądanymi. Analogicznie, w każdej epoce i kulturze hipokryzja, donosicielstwo, tchórzostwo bądź okrucieństwo oceniamy, w zasadzie bez wyjątku, jako cechy i zachowania jednoznacznie naganne i sprawiające, że człowiek, który się nimi charakteryzuje zasługuje, w najlepszym wypadku na li-tość, w najgorszym – na pogardę.
Sprawę komplikuje dodatkowo kolejna wątpliwość. Mianowicie ważne jest pytanie o to, z kim i w jakiej sprawie się solidaryzujemy. Inaczej oceniamy sytuację, w której solidaryzują się ze sobą przestępcy, chroniąc się przed organami ścigania, inaczej wówczas, gdy ktoś bezinteresownie poświęca swój czas i uwagę by pomagać osobom, które znalazły się w pożałowania godnej sytuacji z powodów od siebie nie-zależnych.
dr Marcin Mazurek